Czy można polubić bieganie?
Pomimo że sport jest moją pasją, to jeszcze kilka lat temu wydawało mi się, że w grę może wchodzić każda dyscyplina, tylko nie bieganie. Przyjemnie było oglądać w telewizji bądź na żywo rywalizację na różnych dystansach biegowych, a najbardziej pasjonująca była dla mnie rywalizacja na średnich i długich dystansach. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedyś jako amator pokocham bieganie i to właśnie w szczególności to na długich dystansach.
Moja przygoda z bieganiem rozpoczęła się pięć lat temu, kiedy to mój bardzo dobry kolega, Mirosław Buszkiewicz, zaproponował mi dołączenie do grupy biegaczy amatorów, dla których bieganie stało się płaszczyzną bardzo dobrej zabawy.
Wspólne treningi, setki razem, bądź indywidualnie pokonanych kilometrów, starty w zawodach i oczywiście przy tym doskonała zabawa - to tylko niektóre argumenty, które mnie przekonały do poszerzenia grupy, która nazywała się KGB ( od nazwisk kolegów – Kozioł, Gawroński, Buszkiewicz).
Bieganie stało się moją pasją. Jeśli z braku czasu nie biegam dwa, trzy dni, zaczyna mi czegoś brakować, czuję potrzebę ruchu i tej aktywności, która tak wiele zmieniła w moim życiu. W tej chwili wiem, jakie są efekty tego, co robię w wolnych chwilach. Te pozytywy to: odreagowanie od codziennych stresów, doskonałe samopoczucie, brak zmęczenia po dużym wysiłku i co bardzo cenię - wspólne starty i spotkania z ludźmi czerpiącymi radość z uprawiania sportu amatorskiego.
Do tej pory, w dość krótkim czasie, od kiedy zacząłem „bawić” się w bieganie, zaliczyłem kilka półmaratonów, w tym jeden górski, kilka „ dziesieciokilometrówek” oraz co najbardziej sobie cenię – trzy biegi na królewskim dystansie maratonu ( 42 kilometry 195 metrów). Jako ogromny życiowy sukces uważam start w ultra maratonie górskim zwanym biegiem Rzeźnika. Ultra, o którym napiszę parę słów nieco później.
Każdy sportowiec, również amator, planuje sobie starty w każdym roku, aby móc optymalnie się do nich przygotować. Moje plany na rok 2015 były skromne, ale bardzo ambitne. Zaplanowałem zaliczyć ultra maraton w Bieszczadach, maraton w Budapeszcie oraz na zakończenie sezonu Bieg Niepodległości w Warszawie. Dwa z tych biegów są już za mną, start w ostatnim za trzy tygodnie w Warszawie.
Bieg Rzeźnika to prawdziwe wyzwanie dla „twardzieli”, którzy potrafią poradzić sobie w najcięższych warunkach. Jest mało amatorów podejmujących wyzwanie morderczych zmagań w pięknych, ale również niebezpiecznych Bieszczadach. Ten bieg to walka z samym sobą, ze swoimi słabościami, walka z nieobliczalną przyrodą, walka z pogodą i innymi trudnościami wkalkulowanymi w morderczy wysiłek biegacza. Nie przeraziła mnie nawet informacja organizatora, który w momencie kiedy usłyszał, że jest to mój pierwszy bieg górski zapytał wprost: „Czy pan wie , że jest to bieg dla „wariatów”?.
30 maja, godzina 22.00, stadion Orlika w Cisnej – długo oczekiwany start. Wszyscy startujący wyposażeni w lampę „czołówkę” oraz plecaki z ekwipunkiem, na sygnał startera rozpoczynają niepowtarzalną przygodę biegową, która zakończy się dzień później. Moim celem jest dobiegnięcie do pierwszego punktu klasyfikacyjnego, który znajduje się na 57 kilometrze. Cała noc zmagań na przepięknych szlakach naszych Bieszczad, bieg czasami z wykorzystaniem intuicji, bo nie widać świecącej lampki wskazującej kierunek biegu po to, aby o 8.30 następnego dnia zameldować się na mecie. Człowiek skrajnie wyczerpany, ale jakże szczęśliwy, że realizuje z powodzeniem kolejne sportowe wyzwanie.
Kolejny plan tego roku to start w 30 maratonie w Budapeszcie, mieście uważanym za jedno z najpiękniejszych miast w Europie . Dodatkowej atrakcji wyjazdowi dodaje fakt, że trasa biegu prowadzi wzdłuż Dunaju przy symbolach Budapesztu wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Wspaniałe widoki towarzyszą biegaczom na całej trasie, gdyż jest ona tak zaplanowana, że odbywa się w całości w centrum miasta. W tym roku do startu zgłosiła się rekordowa liczba startujących: 28 tysięcy zawodników z 80 krajów.
Budapeszt to moje trzecie podejście do królewskiego dystansu po Krakowie i Monachium. Setki przebiegniętych kilometrów w celu odpowiedniego przygotowania i wreszcie długo oczekiwany wyjazd do malowniczej stolicy Węgier. W dniu poprzedzającym bieg odbiór pakietów startowych w biurze zawodów, krótki spacer po Budapeszcie i gorączka przedstartowa, która nie jest tylko „zmorą” wyczynowców, ale również amatorów.
Mój dotychczasowy rekord w maratonie to 4 godziny 41 minut 40 sekund, wynik uzyskany w Krakowie w 2014 roku. Jadąc do Budapesztu po cichu myślałem o „ życiówce”, choć maraton rządzi się swoimi prawami i jakże często plany w mgnieniu oka mogą stać się nierealne ( myślę tutaj o „dyspozycji dnia”, pogodzie, kontuzji i tym podobnych determinantach wyniku). Założyłem sobie bieg w tempie 6.35 na kilometr. Moje plany realizowałem z aptekarską dokładnością do 20 kilometra. Na półmetku miałem 48 sekund straty. Wtedy podjąłem dość ryzykowną decyzję o przyspieszeniu i zniwelowaniu prawie minutowej straty. Z lekkim niedowierzaniem zauważyłem, że moja dyspozycja jest coraz lepsza i uwierzyłem w realizację postawionego celu. Po raz pierwszy udało mi się przebiec drugą połowę maratonu szybciej niż pierwszą, pomimo dużego zmęczenia. Już na 40 kilometrze odrobiłem stratę i wpadając na metę miałem 17 sekundowy zapas. Mój wynik to 4 godziny 36 minut i 16 sekund – nowy rekord życiowy.
Teraz pozostało trzy tygodnie do Warszawskiego Biegu Niepodległości. Już po raz czwarty będę biegiem oddawał hołd Ojczyźnie w tym jakże ważnym dla Niej dniu. Nie rekord się liczy, lecz wysiłek, jaki mnie czeka razem z 15 tysiącami biegaczy kochających Ojczyznę – bo ten wysiłek to skromna dedykacja dla Niepodległej, Wolnej, krwią wywalczonej Ojczyzny.
Czesław Sieczka